13 października 2023

Ars Cameralis

Fundacja Forum Artis im. Marka Tracza zaprasza na koncerty kameralne w Oratorium Marianum, w ramach cyklu ARS CAMERALIS. Tytuł owego cyklu zapowiada repertuarową materię tych koncertów, ale też ich szczególny klimat oraz typ przeżyć, jakich doświadczyć mogą słuchacze. Warto więc zastanowić się, czym jest w istocie Ars Cameralis i na czym polega jej szczególny status w kulturze muzycznej.

Słusznie mówi się, że muzyka kameralna jest „sztuką dla wybranych”. Bo tylko wykonawcy najwyższej miary potrafią ukazywać piękno jej dzieł. I tylko słuchacze o wyrafinowanym smaku i szczególnej wrażliwości są w stanie na to piękno się otworzyć i nim się zachwycić. Wyjątkowym wyzwaniem jest muzyka kameralna przede wszystkim dla jej twórców. Najwięksi z nich szczerze o tym mówili. O wiele trudniej jest skomponować dobry kwartet niż symfonię –przyznawał Krzysztof Penderecki. Problemem, z jakim zmagał się Witold Lutosławski, pracując nad Koncertem fortepianowym, były „cienkie faktury” – stosowane w tych fragmentach dzieła, gdzie tylko kilka instrumentów gra jako zespół kameralny. Nawet Mozart, tworząc muzykę z niedostępną innym twórcom łatwością, mając w dorobku już setki dzieł, nad sześcioma kwartetami smyczkowym i pracował trzy lata! On – mistrz – wrócił do roli ucznia. Biorąc za wzór kwartety Haydna, analizował ich kontrapunkt, grę półtonami, prowadzenie linii melodycznej i zmienność nastrojów. Niczego w całym życiu nie komponował tak długo i z takim wysiłkiem, jak te sześć kwartetów, które poświęcił Haydnowi – z poruszającą dedykacją: Oto powierzam ci sześciu moich synów. Twoje uznanie dodało mi otuchy. Henryk Górecki w wywiadzie radiowym wyznał: Całe życie nie pisałem muzyki kameralnej, bo miałem pietra przed kwartetami smyczkowymi. Na szczęście jednak w roku 1985 David Harrington, skrzypek z amerykańskiego kwartetu „Kronos Quartet”, poruszony nagraniem III Symfonii, zamówił u Góreckiego utwór na kwartet smyczkowy. Spełnieniem tego zamówienia był Kwartet „Już się zmierzcha”. Kronos, zachwycony tym arcydziełem, poprosił o kolejny kwartet. Gdy i ten powstał (z tytułem „Quasi una fantasia”), Kronos wybłagał kwartet trzeci. I tej prośbie kompozytor uczynił zadość, tworząc kwartet, najbardziej osobisty, o niezwykłej głębi, pod tytułem „Pieśni śpiewają”.Małe jest piękne. Tę formułę, ukutą przez Ernesta Schumachera w odniesieniu do świata ekonomii, odnieść można do świata muzyki kameralnej. Niewielkie są przecież wnętrza, w których się ją kultywuje, niewielki jest zespół wykonawców i względnie niewielkie jest też grono słuchaczy. Czynniki te sprawiają, że między (bliskimi sobie) grającymi i słuchającymi tworzy się emocjonalna więź, swego rodzaju „komunia”, bliskość serc. Świadom znaczenia, jakie tego rodzaju relacje interpersonalne mieć mogą dla odbioru muzyki, Zygmunt Mycielski pisał: „Nie ma w życiu muzycznym przeżycia wspanialszego niż to, gdy arcydzieło muzyki kameralnej rozbrzmiewa pod palcami największych muzyków. Gdy na przykład Vladimir Horowitz, Nathan Milstein i Gregor Piatigorski grają Tria Beethovena, Rachmaninowa i Brahmsa. Albo gdy Henryk Szeryng z Arturem Rubinsteinem gra Sonaty skrzypcowe Beethovena. Albo gdy Artur Rubinstein, w osiemdziesiątym roku życia, w szczycie artystycznej dojrzałości, wspólnie ze słynnym Guarneri Quartet interpretuje Kwartet Fortepianowy op. 25 Brahmsa”. „To najwspanialsze wykonanie utworu kameralnego z fortepianem, jakie w życiu słyszałem” – przyznał Glenn Gould. Ars Cameralis. Tytuł ten definiuje więc nie tylko gatunek muzyki, ale teżcharakterystyczny dla jej koncertów klimat duchowy. A skoro o nim mowa, namyśl przychodzi greckie słowo temenos. W antycznej Grecji zwano tak święty krąg przy świątyni, w którym celebrowano sztuki piękne z należną im godnością i stosownym rytuałem. Anthony Rooley, szef słynnego zespołu muzyki dawnej The Consort of Musicke, w swej książce o sztuce wykonawczej (Performance,1990) sięgnął po ów grecki termin, ale związał go z aktem publicznego wykonywania muzyki. Nadał mu przez to nowy sens. Temenos – mówi Rooley– to magiczna aura, którą potrafią niekiedy wykreować występujący na koncercie muzycy. Aura ta sprawia, że w odczuciu słuchaczy przeobraża się rzeczywistość. Do wnętrza wnika specyficzna światłość. Sublimuje się jakość dźwięku, klarownie brzmią głosy i instrumenty. Inaczej płynie czas, wszystkie szczegóły dają się kontemplować jak w zwolnionym ujęciu filmowym. Rzecz w tym, że tę magiczną aurę na wieczorze muzyki kameralnej są wstanie wykreować nie tylko sami muzycy. Także ich słuchacze. Myli się bowiem ten, kto sądzi, że są oni tylko biernymi odbiorcami. Są jego współwykonawcami, gdyż ich obecność i sposób słuchania w znacznym stopniu warunkuje to, co czyni na estradzie muzyk. Na to, co głosi on językiem dźwięku oni odpowiadają swego rodzaju pieśnią, co prawda niesłyszalną dla ludzkiego ucha, ale mającą realną moc. Bezdźwięczny śpiew publiczności sprawia, że artyście „rosną skrzydła” i w swej kreacji wznosi się wtedy na wyżyny w innych warunkach dla niego niedostępne. Grający i słuchający obdarowują się więc nawzajem. Nawzajem udzielają sobie natchnienia. Wspólnie są sprawcami dziejącego się w ich sercach i ich świadomości misterium piękna.

Marek Dyżewski